urszulka - nullo lyrics
[zwrotka 1]
od dziecka żyła w tej kamienicy
ojciec czech matka niemka zwykli robotnicy
kaflowy piec, zapach węgla w piwnicy
za oknem święta, a oni siedzą przy świecach w ciszy
nadchodzi chłodny rok, 45 rok
sowieci przełamali front są o kroki stąd
wracają zwłoki żołnierzy do żon rzesza przegrywa walkę o tron, czas opuścić własny dom
8 maja pierwszy radziecki czołg minął ich blok
ominął ich los, wierzyli, że zostaną. nie minął ich cios wywózka zbiórka 7 rano
w dłoni podręczny bagaż, resztę skonfiskowano
rozkazano zostawić otwarte drzwi z kluczem w zamku od zewnątrz
był lipiec upalne dni. maszerowali w kolumnie na dworzec ojciec trzymał córkę blisko przy sobie w myślach kłócąc się z bogiem
nagle z szeregu wyrwał ich pewien człowiek
– potrzebny fachowiec na hucie pod przymusem zostajesz w robocie –
wbili przepustkę w dowodzie
wziął urszulke i choć nie szli po mrozie czuli chłód gdzie ten cud panie boże?
skąd ten trud panie boże? wokół wróg, krwawe morze nie znam dróg pokaż skrót panie proszę
za co spłacam dług panie powiedz
zabrałeś żonę a, znów kopiesz grób. padam do stóp
[refren x2]
pan jest pasterzem moim niczego mi nie brak
czas się pożegnać. w oddali świat, który pamiętam
nic nie zabierze wiary przetrwam
i chociaż idę ciemną doliną zła się nie lękam
[zwrotka 2]
to samo piętro, ta sama kamienica
choć tylko niepewność była czymś pewnym dzisiaj
rodzinny dom to strzępy życia
na ulicach obco w głowie: lęk i cisza
bała się rosjan, dziś szła bez ojca
drżała w modlitwie gdy mijał ją patrol wojska
słyszała straszne historie, więc łatwo o strach
przez sam wzrokowy kontakt, łamało w kościach
ponoć zabili kobietę, gwałcili ją i bili po całym ciele
cuchneli wódą, pili do zgonu bez winy zerwali naszyjnik z szyi przystawili siekiere
w jej własnym domu przy rodzinnym stole w niedzielę, było po wojnie
spokojnie wiał wiatr wspomnień
na ulicach gwar, wał słowa obce. szła samotnie
patrzyła jak ta wieża babel rośnie, jak śnieg topnieje, woda wsiąka w ziemię. było przedwiośnie
złapali ją, krzyczała “halo hilfe!”
wyśmiali ją pytali “gdzie jest twój adolf hitler?”
jej ciało drżało w myślach czytała biblię
im było mało, raczyli ją piwem za winklem
pytali “kak tiebie zawut, jak nie wypijesz pięć będziesz kaput! gdzie jest twój bóg? nie będzie “panie ratuj!”
wypiła wszystkie ze strachu
spełniła ultimatum ślepego trafu, pijana wraca do domu zza światów
[refren x2]
pan jest pasterzem moim niczego mi nie brak
czas się pożegnać. w oddali świat, który pamiętam
nic nie zabierze wiary przetrwam
i chociaż idę ciemną doliną zła się nie lękam
[zwrotka 3]
1972 za oknem luty
wciąż dymią kominy huty
oczy urszuli płyną pustką pełną skruchy
sprawiedliwości nie ma – los innym czyści buty
na ścianie wiszą zdjęcia w ramce
mieszkanie opętane ciszą, milczy jak martwe
przy parapecie w kuchni siedzi z różańcem
za ojca modli się – zmarł po długiej walce
woda na piecu wrze, zalała filiżankę
przygrało radio w tle, cicho ostatnim walcem
myśli o ojcu i o matce, czuję ból obojga brakuje, próbuję zasnąć na leżance
skrzypi kredens, w głowie żal, ból, stres
mount everest, sama nie wie kim i gdzie już jest
kogo winić? czy to bóg zrobił prima aprilis?
skradł młodość, miłość, śmiech, pozbawił rodziny
chciała mieć dzieci, nie tylko sowieci zmienili bieg rzeki
nie przeczy, głęboko w umyśle lęk siedzi
to, że żyje to cud osób trzecich
choć coraz trudniej uśmiech wskrzesić
miała faceta, który stopił resztkę sił gdy popił namiętnie bił, potem przepraszał
odeszła nazajutrz razem z nią wiara dawno wygnana z ludzkiego raju. została sama
[refren x2]
pan jest pasterzem moim niczego mi nie brak
czas się pożegnać. w oddali świat, który pamiętam
nic nie zabierze wiary przetrwam
i chociaż idę ciemną doliną zła się nie lękam
[zwrotka 4]
mija dekada te lata lecą
ona spłaca te sm-tki w ratach co miesiąc
samotność wraca, chcąc nie chcąc ugrzęzła w ruchomych piaskach
życie nie nagradza, czuć przeciąg
nie cieszą ją nowi sąsiedzi z boku
wspólny przedpokój, młode małżeństwo, małe dziecko mają, kuchnie i pokój
unika ich każdego dnia w roku
w jej wzroku było czuć niepokój
pierwszy odszedł strach rodząc zaufanie
czas zgoił ranę, z czasem przyszło przywiązanie, co było iskrą czy było im to pisane? na wieki wieków amen
ktoś rozlał atrament
to było poważne złamanie
chłopiec leżał na leżance
rościeli mu ubranie
przy nim była, przerażona niczym w trosce o syna
śpi za oknem zima emocje lepi chwila niczym modelina
co raz częściej są dni jak ten od kiedy z nimi zżyła się
już mniej wątpi w przyjaźń życie mija
dzień, znów mamy wiosnę bo ciągle krąży w żyłach krew
jest po co żyć, wiara zrodziła cel
droga życia w koleinach, trzeba przez nią przejść
już nie idzie sama da się odczuć pewna więź
“babciu otwórz” krzyczy chłopak waląc pięścią w drzwi
to ten sam chłopak z vis-a-vis
[refren x2]
pan jest pasterzem moim niczego mi nie brak
czas się pożegnać. w oddali świat, który pamiętam
nic nie zabierze wiary przetrwam
i chociaż idę ciemną doliną zła się nie lękam
[zwrotka 5]
lata 90 środek lata, nawałnica za oknem ciągle pada
na ulicach cicho, szaro, mokro, marazm
u urszuli w kuchni cicho sza turnaua
grają na gitarze nastolatek, przyszedł z młodszym bratem na chińczyka i herbatę
siedli przy stole, zmieniła obrus na cerate
rozłożyła plansze by zacząć desiderate
czuć niemiecko – polski akcent w każdym wyrazie
gdy wspomina o przeszłości maluję historii pejzaże
mówiła hitler to nie człowiek, a diabeł, kochała biblię nad ojczyznę, kain i abel
gott mit uns z trupią czaszką na klamrze, to nie był jej bóg, to diabeł miał armię
poszły kostki w ruch, pewnie jak wehrmacht
wstydziła się mówiła, że unikneła piekła
rosjanie mścili się moralny wszedł tu bezwład
ludzie łudzili się do upadku festung breslau
ulice zatoneły w przesiedleńcach
została w jednych z mieszkań bo tak chciał bóg, nie omieszkał
nadeszła noc, nikt nie mógł zasnąć
chłopak walczył z wyobraźnią ścianą graniczył z babcią
zapukał na dobranoc nieustannie nad nią myśląc
odpowiedziała mu to samo, modlitwą
[refren x2]
pan jest pasterzem moim niczego mi nie brak
czas się pożegnać. w oddali świat, który pamiętam
nic nie zabierze wiary przetrwam
i chociaż idę ciemną doliną zła się nie lękam
[zwrotka 6]
2.0.1.0 przywitał śniegiem ten rok, on niesie wiaderko z węglem na drugie piętro
nie wiecie co przeżywał wewnątrz ten ktoś
chyba, że też miałeś – kontakt ze śmiercią
stare drzewo traci koronę usycha
każdego dnia idziemy przez zwodzone mosty życia
zapytał jak się czuje odparła “jeszcze nie dzisiaj”
miesiąc później ostatni raz odwiedził szpital
kwestia czasu nie cofnie czasu rozkazu; król surowy, za drzwiami czekał już zegarmistrz światła purpurowy
głaskał jej siwe włosy, spełniał się sen proroczy
chciał się pożegnać nic nie mówiły mętne oczy
nachylił się drżącym głosem nad uchem “ich liebe dich, du bist meine großmutter”
słyszała, ruszyła ręką, że rozumie
wychodząc ze szpitala starał się to unieść
nadeszła noc, znów nie mógł zasnąć
chłopak walczył z wyobraźnią, ścianą graniczył z babcią
zapukał na dobranoc nieustannie o niej myśląc
a ściana odpowiedziała za nią, milcząc
o 5 rano zerwał go lęk i niepokój rozmawiał z bogiem na swój sposób
rzadko to robił, dziś prosił o jasność dla niej przy jego boku
zgaś światło panie, pozwól jej zasnąć
minął niepokój
żegnał ją mroźny dzień i kilkanaście osób
czy to przypadek losu? on niósł jej krzyż do grobu
dotrzymał ostatniego kroku aż po dziś dzień
jej życie przeleciało mu jak piasek w klepsydrze
z piachu powstałaś obrócisz się w piach
na koniec odczytano jej ulubiony psalm
gdy zawsze o tym mówię, w oku zbiera się łza
bo tym małym chłopcem byłem ja…
[refren x2]
pan jest pasterzem moim niczego mi nie brak
czas się pożegnać. w oddali świat, który pamiętam
nic nie zabierze wiary przetrwam
i chociaż idę ciemną doliną zła się nie lękam
[tekst i adnotacje na rap g*nius polska]
Random Song Lyrics :
- postcard buat tuhan - captain and jack lyrics
- sociopath - cain resurrection lyrics
- 狠心 - kaka lyrics
- scatterheart - björk guðmundsdóttir lyrics
- selene - pete downes lyrics
- desafio - killi lyrics
- anthology 1 version - the beatles lyrics
- akai kasa - ikimonogakari lyrics
- trouble - charly cole lyrics
- révolution - whistle blazer lyrics